Zepchnięcie z piedestału giganta z Mountain View to marzenie ściętej głowy dla wielu. Daleko w tyle za Google jest Bing, stworzony przez Microsoft, Yahoo istniejący od już 1995 roku czy dbająca o prywatność użytkowników DuckDuckGo.

Niespodziewanie założyciel i prezes Ahrefs Dmitry Gerasimenko za pośrednictwem swojego konta na Twitterze wyjawił, że pracują nad wyręczeniem Google z roli najpopularniejszej wyszukiwarki.

Ahrefs jako narzędzia do audytów stron, czy wszelakiej analizy SEO (konkurencji, linków, słów/fraz kluczowych) raczej nie trzeba nikomu przedstawiać, ale Ahrefs jako wyszukiwarka? Abstrakcja.

A może nie jest to takie głupie, skoro mają ku temu wszelkie zasoby zgodnie z danymi podanymi na ich stronie. Jak sami twierdzą, ich index treści to mini wyszukiwarka, a Ahrefsbot jest drugim po Googlebocie najbardziej pracowitym crawlerem w sieci.

Dmitry Gerasimenko argumentuje koncepcje powstania ich wyszukiwarki tym, że:

1. Google nie szanuje prywatności odbiorców.

Jest to na tyle często poruszana i oczywista kwestia, że jedynie wspomniał o tym.

2. Podział zysków jest niesprawiedliwy.

Najpopularniejsza wyszukiwarka zarabia krocie, przy tym nie dzieląc się w ogóle z twórcami wyszukiwanych treści. Według niego podział zysków 90/10 (90% dla twórców, 10% dla wyszukiwarki) to znacznie bardziej sprawiedliwe rozwiązanie. Jako przykład podał Wikipedię. Co by było gdyby otrzymywali pieniądze od wyszukiwarki za generowane treści? Z pewnością nie prosiliby o wsparcie finansowe oraz mogliby płacić wynagrodzenie tym, którzy dodają i rozwijają artykuły zawarte w serwisie.

3. Twórcy ciekawych treści mogliby zarabiać na tym co robią, bez potrzeby umieszczania reklam na swoich witrynach (np. Adsense).

CEO Ahrefs jako przykład podaje Youtube (zresztą, własność Google), który przez rozparcelowanie zysków z twórcami odmienił branże wideo i pozwolił autorom filmów zarabiać pieniądze.

4. Oprócz wymienionych wyniki wyszukiwania w przyszłości mogą coraz bardziej zmierzać w kierunku wyświetlania treści ze stron bez wejścia do samych stron.

Dmitry dla przykładu podał fragmenty z odpowiedzią wyświetlane w wyszukiwarce, czyli tzw. pozycja zero, która wyświetla wynik wyszukiwania na samej górze wyników wyszukiwania w specjalnym bloku bez potrzeby wchodzenia na stronę z zamieszczoną treścią. W ten sposób, jeśli użytkownik nie wejdzie na stronę, potencjalnie nie pozwoli autorom wpisu zarobić, aczkolwiek ze swojej strony dodam, że nikt nikogo do tego nie zmusza. Jeśli ktoś nie chce uczestniczyć w procederze, może umieścić na stronie tag:

5. Konkurencja jest potrzebna

Według szefa Ahrefs Internet oprócz swoich dobrodziejstw to wciąż bardzo dziki zachód, który potrzebuje przeciwwagi dla wielkich korporacji wykorzystujących go do swoich celów. Rozwiązaniem ma być sprawiedliwy podział zysków (patrz punkt nr 2).

Wpis wywołał niemałe poruszenie w branży SEO. Pośród komentarzy z poparciem i powątpiewaniem  znalazły się również takie, w których m.in. kwestionowano sposoby rozliczania, jeśli byłyby to wejścia na stronę z wyszukiwarki, to znaczy, że to świetna okazja to oszustw w postaci farm botów czy co z dotychczasowymi funkcjami Ahfrefs w odniesieniu do pozycjonowania do ich wyszukiwarki, w końcu ich narzędzie pomagałoby optymalizować strony i pokonanie konkurencji w kontrze do ich algorytmu.

Abstrahując od tego co z tego wyniknie (zapewne przekonamy się wkrótce) wpis jest na językach branży na całym świecie. Takie portale jak searchenginejournal.com czy seroundtable.com opublikowały informacje na ten temat, wielu specjalistów od SEO skomentowało wpis np. Ryan Jones z WTFSEO, Russ Jones z konkurencyjnej dla Ahfers’a MOZ czy Łukasz Rogala z naszego rodzimego podwórka (który pytał żartobliwie o możliwość kupienia udziałów Ahrefs).

Nawet jeśli to tylko marketingowy ruch to czapki z głów za pomysł, ponieważ rezultat jest zacny.